Prezydent Białorusi Aleksander Łukaszenka w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu Time ujawnił szczegóły rozmów z oficjalnymi przedstawicielami USA, podaje korespondent
BELTA.
Głowa państwa, mówiąc o interakcji między Białorusią a USA, zwrócił uwagę, że stosunki dwustronne charakteryzowały się pozytywnie, i był czas, kiedy Prezydent grał w hokeja w tej samej drużynie z ambasadorem USA. Ale potem, zwłaszcza w okresie specjalnej operacji wojskowej, którą rozpoczęła Rosja, stosunki poważnie się pogorszyły.
Niemniej jednak kanały komunikacji między krajami zawsze istniały, głównie na linii służb specjalnych, dlatego pozostawały poza płaszczyzną publiczną. "Kontrolowałem ten proces. Na linii służb specjalnych były kontakty. Do tego kanału mogłem podłączyć MSZ, jeśli to konieczne, rząd w niektórych kwestiach, na przykład w sprawie sankcji - powiedział Aleksander Łukaszenka. - Jeśli mówimy o dalszych krokach lub opracowaniu koncepcji, aby umieścić jakiś projekt dokumentu na papierze, podłączam Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ale głównie na linii służb specjalnych. Z waszej strony podłączany był Christopher Smith (zastępca asystenta Sekretarza Stanu USA - not. BELTA)". "Przyzwoity człowiek, którego zawsze żartobliwie nazywam, kiedy przyjeżdża, człowiekiem CIA. Już pięć razy się z nim spotkaliśmy" - dodał szef państwa.
Według Prezydenta, to właśnie ta osoba ze strony amerykańskiej odegrała kluczową rolę w organizacji wizyt na Białorusi oficjalnych przedstawicieli USA. W tym wizyty specjalnego wysłannika Prezydenta USA na Ukrainie Keitha Kelloga w celu spotkania z Aleksandrem Łukaszenką w czerwcu tego roku. "To już piąta delegacja Stanów Zjednoczonych Ameryki - ujawnił szczegóły białoruski przywódca. - Nawiasem mówiąc, byli inicjatorami. I trzeba przyznać, że główną rolę grał i teraz prawdopodobnie gra Smith". Jednocześnie oczywiście Prezydent Donald Trump jest świadomy tego, co się dzieje, ale, jak uważa Aleksander Łukaszenka, raczej nie jest tak mocno zanurzony w tym temacie.
Prezydent zaznaczył, że z inicjatywą zorganizowania spotkania w Mińsku wyszła strona amerykańska za pośrednictwem białoruskich dyplomatów pracujących w Nowym Jorku. "Napływają informacje od Amerykanów: chcielibyśmy porozmawiać, omówić pewne problemy o charakterze regionalnym, problemy globalne, porozmawiać o tym. Chcieliby - proszę, jesteśmy na to otwarci" - powiedział Aleksander Łukaszenka. Zwrócił uwagę, że strona białoruska, choć była zainteresowana takim dialogiem, nie nalegała na upublicznienie go.
"Nie ja mam ci mówić, co to jest Ameryka. To lider w naszym świecie. Tak, osłabiony, tak, dziwcie się czasami nie wiadomo dlaczego, Prezydent czasami oświadcza rano jedno, wieczorem - drugie, a działa już inaczej. Niczego nie brakuje. Ale Ameryka to Ameryka, i mamy nie najlepszych relacji, sankcji... Co jest dobrego w sankcjach? - powiedział szef państwa. - Jesteśmy zależni od Ameryki, i nie tylko my, ale także wiele państw ze względu na obecną sytuację, chociaż się zmienia. Dlatego cały zestaw problemów jest dla nas. Proponują rozmowę - to dobrze".
Aleksander Łukaszenka podkreślił, że dla niego nie był zasadniczy status uczestników negocjacji z USA. "To moje credo, to moja zasada: musisz rozmawiać ze wszystkimi, jeśli chcesz normalnych stosunków. Jeśli nie rozmawiasz, powoli zbliżasz się do wojny. Nie potrzebujemy tego. To była taka propozycja, przyjechali, zachowywali się bardzo poprawnie" - wyjaśnił.
Jednocześnie strona białoruska zawsze przestrzegała ustaleń i przestrzegała poufności. "Amerykanie prosili, aby nie zdradzać (publiczności - not. BELTA). Poza tym nie przyjeżdżali tak jak wy - autobusem. Przyjeżdżali jako przedstawiciele służb specjalnych. Dobrze, chcecie tak - tak was przyjmiemy. Ale ostrzegaliśmy: Litwini przecież widzą, że przyjechaliście. - "Cóż, jesteśmy z Litwinami... Przyjaciele jednak, swoi" - powiedział Prezydent. - Kilka godzin po wyjeździe - oświadczenia Amerykanów: oto uwolniony ten, ten. Rubio (Marco Rubio, Sekretarz Stanu USA - not. BELTA), pamiętam, że złożył jakieś oświadczenie... Myślę, że może amerykańscy przywódcy powinni byli złożyć to oświadczenie, widzę styl Trumpa: "Oto jestem, oto tu zrobiłem".
Szef państwa podkreślił, że Białoruś na początku intensyfikacji dialogu ze Stanami Zjednoczonymi nie postawiła sobie za cel osiągnięcia konkretnych rezultatów, w tym zniesienia sankcji, i w zasadzie nie wierzy w to, że Amerykanie poważnie myślą o normalizacji stosunków. Na przykład na Białorusi nadal nie ma ambasadora USA. Ale oczywiście zniesienie sankcji, gdyby miało miejsce, byłoby postrzegane przez stronę białoruską jako duży krok w normalizacji stosunków.
Dziennikarz zauważył, że administracja Trumpa chce zobaczyć od urzędników konkretne wyniki, które można przedstawić wyborcom jako ich sukcesy, osiągnięcia. Tak właśnie przedstawiono uwolnienie na Białorusi niektórych więźniów po wizycie w kraju Amerykanów.
Aleksander Łukaszenka potwierdział, że te uwolnienia były wynikiem porozumień z przedstawicielami USA, ale podkreślił, że nasi uciekinierzy nie mieli z nimi nic wspólnego. "Nie są negocjatorami uwolnienia tych ludzi. Co więcej, nigdy nie postawili pytania o uwolnienie. Cóż, z wyjątkiem Poźniaka i starej, jak to się mówi, gwardii opozycyjnej, która jest na Zachodzie - cały czas walczą o zniesienie sankcji, walczą o więźniów politycznych. A ci - szarlatani, "tichuszki-lachuszki" nie mają nic wspólnego z tymi wyzwolonymi. To nasze ustalenia z Amerykanami. To trudne. Ustaliliśmy to i ostrzegłem ich: "Jeśli tylko gdzieś powiecie, będę musiał zwerbalizować wszystkie nasze pozycje". Amerykanie to przestrzegają".
Oznacza to, że na Białorusi rozważano możliwość ułaskawienia przez głowę państwa więźniów, o których prosili Amerykanie. I to nie są więźniowie polityczni, ale ludzie skazani za popełnienie poważnych przestępstw. W szczególności, jeden został skazany na śmierć (obywatel Niemiec), i jego uwolnienie było warunkiem w realizacji wymiany między Rosją a krajami Zachodu. "Mówię: "Cóż, jeśli tak jest, jeśli nie możecie dokonać wymiany z Rosjanami z powodu tego jednego człowieka, ułaskawiłem go i przekazałem". Czyli oto były konkretne cele" - wytłumaczył Prezydent.
Jednocześnie Aleksander Łukaszenka nie uważa za słuszne skupianie się na osobnych ludziach spośród tych, którzy zostali ułaskawieni. Chociaż tak robią przedstawiciele niektórych mediów - koncentrują się tylko na jednym lub dwóch nazwiskach. "Mówicie: "Cichanowski". Słuchajcie, ale było jeszcze 13 (człowiek ułaskawionych tym razem - not. BELTA). I dla mnie, czy Cichanowski, czy oni - wszystko jednakowo - powiedział Prezydent. - Ale to była moja decyzja. Go tam (wśród tych, o których rozmawiali Amerykanie - not. BELTA) nie było. Mówię: "Słuchajcie, ta Swietłana Cichanowska już narzeka, chce się zjednoczyć. Rodzina tam, dzieci, dwoje dzieci. Ok, podejmę decyzję w sprawie Cichanowskiego". To była moja decyzja. Ale teraz widzę, że jesteście niezadowoleni, Zachód. A szczególnie uciekinierzy są niezadowoleni, że go wypuściłem".